Nie wiem. Nie wiem jak mam żyć, by żyć tak jak On tego chce. Nie wiem która droga prowadzi do Niego. Nie wiem czy to co robię w moim życiu nie jest błędem. Stratą czasu. Zmierzaniem donikąd.
Odczuwam w sobie olbrzymią potrzebę pomocy innym. Chcę żyć tak aby dawać z siebie jak najwięcej drugiemu człowiekowi. Ale to jak chcę aby moje życie wyglądało a to jak jest rozmija się.
Studiuję na wydziale prawa na jednej z najlepszych uczelni w Polsce. Jestem jedną z pierwszych osób w mojej rodzinie, która studiuje. Moi rodzice, ich rodzeństwo - cała najbliższa rodzina nie miała takiej możliwości. Poszłam na te studia z zamysłem zdobycia wiedzy, która pozwoli mi w przyszłości pomagać innym. Jakkolwiek by to brzmiało, tak właśnie było. Znalazłam się wśród ludzi o ogromnej wiedzy, podróżujących po świecie, wyjeżdżających na zagraniczne stypendia, znających wiele języków obcych. Ludzi, którzy większość swojego czasu poświęcają na kształcenie, czytanie, uczenie, ciągłe samodoskonalenie w tym jednym zakresie - wiedzy.
Zależy mi na tym, żeby dowiedzieć sie jak najwięcej. Żeby być specjalistą w dziedzinie, którą wybrałam. Większość mojego czasu spędzam przy książkach, w bibliotece, czytelni. Nauka sprawia mi przyjemność, ponieważ wiem, że nie robię tego tylko dla siebie. Że kiedyś będę mogła pomóc. Kiedyś. Może będę mogła pomóc. Czy właśnie takiego życia chce ode mnie Bóg? Czy mam dążyć do nieustannego pogłębiania mojej wiedzy ze świadomością, że przyświeca mi cel niesienia pomocy innym, kiedyś w przyszłości? Czy nauka może być ważniejsza od kontaktu z drugim człowiekiem, od pomocy bliskim, od bycia z nimi? Gdzie w tym świecie jest miejsce na innych ludzi?
To co mnie jeszcze bardziej zastanawia to fakt, że przecież mogę nie mieć możliwości osiągnięcia tego założonego celu. Że gdybym miała teraz podsumować mojego dwudziestokilkuletnie życie, a zwłaszcza ostatnie trzy lata okazałoby się, że czas ten absolutnie nie był skierowany na drugiego człowieka. Był skierowany na mnie.
Nie chcę być źle zrozumiana. Nie jestem odludkiem, osobą samotną, niemającą przyjaciół. Jest wprost przeciwnie- mam grono bliskich mi, wartościowych i ważnych dla mnie osób. Niemniej jednak czasami nawet z nimi mam ograniczony kontakt z uwagi na naukę. Nawet gdy jestem w domu, po długiej nieobecności większość czasu spędzam ucząc się.
Źle się z tym czuję. Mam tyle planów, tyle pomysłów na zaangażowanie się w pomoc innym. Na to też nie mam obecnie czasu. Moja pomoc drugiemu człowiekowi sprowadza się do drobnych gestów pomocy czy wsparcia w stosunku do przypadkowo spotkanych osób. Czy jest w tym sens? Czy tak można żyć? Gdzie jest granica?