Kłaniam się nisko...
Słuszność ma ten, kto pierwszy występuje w sprawie,
lecz gdy przychodzi jego przeciwnik, bierze go na spytki.
(Przyp. 18:17)
Wpadłem tu trochę przypadkiem i - przyznam - chyba tylko
przez nieomal sakramentalnie postawione przez
Jacka pytanie.
Nie wiem, co prawda, czy mogę się czymś przysłużyć samemu
Autorowi tematu,
ale w wygospodarowanym przez niego miejscu
zwróciło moją baczniejszą uwagę niepozorne wystąpienie
Ralfa,
w którym ten, w niewielu niewyszukanych słowach,
daje wyraz swoim ludzkim rozterkom natury zasadniczej.
Zwrócę się więc wprost do niego, jako do jednego z tych, którzy znając się na rzeczy na tyle,
by umieć rozróżnić między gnojem a powidłem,
słusznie skłaniają się z braku sił i czasu ku temu, co niewiele ich kosztuje.
Ralf napisał(a):A co to jest zbawienie?
Ano, odważne i mądre pytanie...
Właściwie nie ma dla niego formalnie miejsca w
Jackowym topiku,
ale
Ralf najwyraźniej tego nie zauważył.
Zaryzykujmy jednak otwarcie przyznanie mu honorowego miejsca,
jakoże, istotnie, nie jest dzisiaj oczywiste (i nigdy nie było), za co "zbawieniu" wypada uchodzić.
Nawet gorsząca prawda ma tę przewagę nad jej iluzją, że nie kończy się ślepym zaułkiem,
w którym zapędzony komunałami ludzkości człowiek, czuje się w trudnych chwilach jak w matni.
Zbawienie,
Ralfie, jest to wolność od jarzma grzechu,
czyli od czegoś takiego, co jak wielki ciężar albo okowy uciska duszę i ciało każdego,
kto stara się postępować w życiu sprawiedliwie.
Zbawienie nie jest dla kretynów, zboczeńców, kłamców i wszystkich tych,
których pustocie prawda o Jezusie schlebia,
nie pomagając bynajmniej utrzymać się na zawsze chwiejnych nogach.
Zbawienie to jest coś takiego, co człowiek otrzymuje z góry (bo stamtąd to doń przychodzi)
i wie odtąd, że jego los nie zależy od tego, co sądzi o nim sąsiad, przyjaciel czy urzędnik skarbowy,
a nawet nie od tego, co on sam o sobie sądzi - tylko od kogoś,
kto zasługuje na to, by sądzić grzeszników, ponieważ sam jest bez winy, niesplamiony występkiem.
Istotnie, w związku z powyższym, zbawienie może nie być tym, za co je uważasz -
- może być wręcz dokładnie tym, czego nie zaznałeś, choć chciałbyś, żeby do Ciebie przyszło.
Słowem, zbawienie nie jest w ludzkich rękach,
i jeśli te ostatnie miałyby Ci w jakikolwiek sposób ku zbawieniu posłużyć,
to życzyłbym Ci szczerze, by nie były chciwe.
Chciwe ręce zawsze umniejszają zasługi Sprawiedliwego,
a to szkodzi duszy i ściąga gniew Boży na domenę ich władzy, co nie sprzyja duchowemu wzrostowi.
Przywołałeś fragment Ewangelii Jana, w którym Jezus - po uzdrowieniu ślepego od urodzenia,
rozprawieniu się z fanaberiami faryzeuszy oraz krótkim
lecz rzeczowym zapoznaniu kłopotliwego ozdrowieńca ze swoją królewską godnością -
- przemawia w sposób, który jawnie dyskredytuje dotyczącą jego osoby samowiedzę słuchających Go Żydów,
każąc im wyciągać zbyt daleko (jak dla nich) idące wnioski.
Nie jest to wyjątek, lecz żelazna reguła Nauczyciela, który - jak o Nim napisano -
- nie potrzebował ludzkiego świadectwa, bo sam wiedział, co w trawie piszczy i pełza,
a zabiegał o nie wyłącznie przez wzgląd na dobro upadłych stworzeń, nieświadomych grozy swojego położenia.
Reguła ta uderza uważnego czytelnika Biblii w wielu miejscach i - co niepopularne -
- nie podobała się też jego krewkim uczniom,
którzy za życia Mistrza robili sobie przymiarki do tronu wiecznej chwały.
Świadectwo tej reguły jest dość wyjątkowe i ucieleśnione w jednej jedynej, znanej światu postaci.
Nie było nikogo przed Chrystusem, komu chciałoby się umierać za grzechy świata,
a i po Nim nie znaleziono stosownie miarodajnych świadectw woli podobnej wymiany,
jaka dokonała się na krzyżu tylko dlatego,
że umarł przybity do niego zwyczajowo gwoździami niezwyczajny Człowiek z krwi i kości.
We fragmencie, który przytaczasz, jest właśnie to gorszące ówczesne otoczenie Mesjasza oświadczenie,
które i Tobie, jak widzę, zdaje się być frapujące, ponieważ dobrze widzisz i słusznie (zgodnie z prawdą)
uważasz, że jak
jakiś gość wstaje - by wziąć to na tzw. chłopski rozum -
zwie swoich poprzedników
(tych od zbawienia!) od bandytów i złodziei, mówi, że jest Królem, widział Abrahama,
postawi w trzy dni świątynię, a w dodatku ślepemu przepisuje dość tanią w końcu i skuteczną miksturę
(i mnóstwo innych takich rzeczy), to gość taki musi wiedzieć, kim jest,
i twardo stąpać po ziemi, by udało mu się dożyć trzydziestki,
szczuty przez faryzejskie miazmaty wrogiej jego Mocodawcy woli.
Jezus mówi tam wyraźnie:
Wszyscy, którzy przyszli przede mną... Wszyscy.
Wykład tego jest raczej prosty i nie ma co dokładać tu wielkiej emfazy.
Ktokolwiek przed Jezusem, według Niego, uważał się za zbawiciela świata,
nie wiedział, kim sam jest i komu służy.
Z grubsza można by rzecz, iż był on niespełna rozumu, jeśli nie całkiem szajbus.
Po prostu nikt dotąd nie miał Mesjańskich prerogatyw,
toteż zarówno sympatycy jak i adwersarze Jezusa z Nazaretu winni wziąć na wstrzymanie,
nim zdarzy się, że do sądu podadzą... swego przyszłego Sędziego.
To taki obraz roboczy,
Ralfie - ma pomóc Ci w orientacji przestrzennej,
i byś nie czuł się za bardzo zmuszony żreć tej sieczki dzisiejszych przodowników nauki o zbawieniu,
których - jak o tym piszesz między wierszami - pełno przy każdym straganie.
Istotne dla wiary jest nie to, czy dużo wiesz i czy na pewno więcej niż Twój kumpel,
tylko czy przed kimś o wiele mocniejszym ode mnie potrafisz obronić swoje przekonanie o tym,
że masz prawo, aby żyć wiecznie, pomimo iż nie czujesz się tego godnym.
Oto, według mnie, sedno owych "życiowych czynności",
o które dopytuje się
Jacek we własnym i także, sądzę, w cudzym imieniu.
Nie bój się upadku, głęboko oddychaj, nie wdawaj się w układy z tymi, którzy mrużą do Ciebie oczy,
złość się często lecz krótko (
Gniewajcie się, ale nie grzeszcie.),
ucz się kłamać jak z nut, by nie wypaść na durnia,
a przede wszystkim zachowaj głęboko w sercu prostą ludzką wdzięczność
za okupione krwią świadectwo czystości życia i sumienia Twojego starszego brata.
Reszta sama przyjdzie, jeśli nie uchybisz tym drobnostkom.
Dobra nowina jest dobra dla tych, którzy jej oczekują.
Pewnie i tak wyjdzie, że napisałem za dużo albo za mało.
Ale to nie szkodzi - to naprawdę mało ważne, czy człowiek spełnia oczekiwania swoich bliźnich.
Superważne natomiast, czy rachunek mu się zgadza.
Jak Ci się coś nie będzie zgadzać, to pytaj i proś o konsultację
wyłącznie kutych na cztery nogi potomków Jakuba.
Oni Ci wtedy powiedzą, czegoś zaniedbał,
by móc ułożyć się do snu jak nowonarodzone dziecię.
lazarz