Teraz jest So maja 11, 2024 4:52 pm Wyszukiwanie zaawansowane
Polecamy uwadzę: Chrześcijański Serwis Informacyjny | Radio Chrześcijanin Katalog dobrych książek | Ogłoszenia drobne (kupię, sprzedam, itp.) |
---|
leaf only napisał(a):Axanno, serdecznie Cię pozdrawiam! Fajnie opowiadasz: bez koturn i napuszenia, tylko błagam nie pisz, że ktoś ma "lepsze" świadectwo niż Ty, bo przecież każde jest absolutnie osobiste i jakiekolwiek rankingi w ogóle nie wchodzą w grę:)
W zasadzie świadectwo każdego nowonarodzonego w Chrystusie Polaka mogłoby się zacząć od słów: „Byłem niedzielnym katolikiem.." i ja niestety też tak zacznę, a więc... Byłem niedzielnym katolikiem – ba! nawet powiem więcej – chodziłem do spowiedzi „regulaminowo" i miałem się za człowieka wierzącego, byłem ochrzczony, po sakramencie Komunii Świętej, po Bierzmowaniu, chodziłem na katechezy.. To niepojęte, w jakim zakłamaniu żyłem. Człowiek wierzący nawet nie antyklerykalny – zawsze starałem się bronić przedstawicieli mojej religii, tłumacząc, że to tylko ludzie, jednak w gruncie rzeczy miałemich głęboko.. w nosie Kim był dla mnie Bóg? W zasadzie nie wiem.. myślę, że jakimś Zeusem, mieszkańcem góry Olimp, który od czasu do czasu ciśnie w nas piorunem, żeby pokazać, jaki jest ważny – nie było to jednak dla mnie czymś specjalnie istotnym. Wchodząc do kościoła pierwsze, co robiłem to sprawdzałem czy mam zegarek, – jeżeli miałem, to przez ok. 45 min gapiłem się na mozolny ruch wskazówki, w przeciwnym wypadku musiałem sobie znaleźć inny obiekt zainteresowania. To był całkiem niezły układ – ja traciłem tylko te 45 min tygodniowo, a moi rodzice byli zadowoleni. Właśnie tak wyglądała moja relacja z Bogiem, albo po prostu jej nie było – mało tego! Wydawało mi się, że wiodąc taki żywot zasłużę sobie na.. (no nie bądźmywymagający..) na czyściec (dopiero później dowiedziałem się, że nie ma czegoś takiego.. przynajmniej w Biblii). Przecież nie kradnę, nie zabijam, nie gwałcę! Jestem hm.. Dobry? Bóg się zlituję Można powiedzieć, że rodzice nigdy nie mieli ze mną problemów – nie byłem typem imprezowicza, nie piłem, nie paliłem – jakoś mnie to nie pociągało. Więc jak? Ja piszę problemów nawróceniu? Nawróceniu, z czego? Pewnego dnia, na 14 urodziny dostałem od wujka książkę – „Harry Potter"(z góry mówię, że HP sam w sobie nie jest specjalnie zły;)) Harry sprowadził mnie na złą drogę – hehe.. Jasne! A no tak:] Szybko przeczytałem I, II czy III część.. Moja fantazja uruchomiła niebezpieczną cechę osobowości – ciekawość :] Poprzez strony o Harry Potterze trafiłem na opis samokontroli umysłu metodą Jose Silvy. Polegało to na programowaniu swojej osobowości – technika ta niosła ze sobą wiele plusów – od budzenia się o wybranej godzinie bez budzika, poprzez urzeczywistniania wymyślonych sytuacji do rozwijania zdolności parapsychologicznych. Byłem zafascynowany tym światem, przeczytałem wszystkie możliwe publikacje, jakie tylko miałem pod ręką na temat owej metody – byłem głodny wiedzy. Pewnego dnia w jakimś opracowaniu trafiłem na informacje, o tym, że rzekomo Pan Silva bazuje swoją metodę na praktyce medytacji buddyjskiej. Jako, iż zawsze byłem zafascynowany kulturą wschodu (z racji mojej pasji - karate) szybko przerzuciłem się z metody, Silvy na buddyzm:] I w tym momencie można by powiedzieć, że zacząłem prowadzić podwójne życie – w niedziele wielki chrześcijanin, w pozostałe dni buddysta „na całego". Starałem się medytować codziennie – medytacja odprężała mnie, czułem wewnętrzne wyciszenie, oświecenie, nie zależało mi już na tym, co myślą inni. Zaczynałem i kończyłem dzień rozmową z moim wyższym JA, z moją nadświadomością. Dążyłem do tego, aby nie czuć już nic, nie odczuwać żadnych uczuć – nienawiści, złości, radości, podniecenia, ciekawości. Interesowała mnie tylko wieczna błogość – poczucie jedności z wszechświatem, poczucie Nirwany. Gdy zaczynałem medytować nie liczyło się już nic, rodzina, przyjaciele, zainteresowania, nie wspominając o Bogu. Najchętniej zasnąłbym w takiej pozycji, snem wiecznym. Wiele razy marzyłem o medytacji na zielonej polanie, na, której nie widać samochodów, budynków…ludzi – nie widać nić. Jestem tylko ja, ja jako ja, ja jako część wielkiej całości, ja jako bóg sam w sobie, ja samowystarczalny, ja osobisty, ja wyższy, ja nieśmiertelny. Wydawało mi się, że jestem jakiś oświecony, że rozwijam się duchowo.. duchowo – bo na pewno nie towarzysko! Moje kontakty z innymi ograniczały się może do koleżeństwa, starałem się nie mówić o moich wewnętrznych przeżyciach. Może osoby z mojego otoczenia nic nie zauważyły.. ale to tylko dowód na to ze mnie nie znały. Praktyka buddyjska sprawiła, że stałem się egoistą patrzącym na innych z góry, (co jest ciekawe przy moim niskim wzroście..).Do dzisiaj widzę jak bardzo odcisnęło mi się to na psychice.. Cichy, zamknięty, wstydliwy, zakompleksiony wszystkich jednocześnie mający wszystkich gdzieś, ciągle zamyślony, roztargniony, pesymistyczny, krytycznie nastawiony do innych – to właśnie cechy mojej ówczesnej osobowości. Zacząłem spędzać coraz więcej czasu na poznawaniu ideologii buddyjskiej, szukając wciąż nowych doznań. Pewnego dnia trafiłem na zjawisko zwane LD (Lucid Dreams = Świadome Sny), następnie na OOBE (Out Of Body Experience = doświadczenia poza ciałem). Zacząłem stymulować czakry (ośrodki energetyczne w [powiedzmy] człowieku, pomagające np osiągnąć OOBE) – powiem szczerze… nie polecam. Do dzisiaj sam nie wiem, czy udało mi się je zamknąć Wierzę, że jest dobrze. Stymulacja czakr obudziła we mnie zdolności parapsychologiczne. Po wielu próbach nareszcie zaczęła działać telekineza, pamiętam, że straciłem nie jedną noc nad ćwiczeniem swoich „mocy" (pozornie swoich). Nie twierdzę, że byłem wymiataczem;) (i dobrze:]), ale chciałbym zaznaczyć, że takie zdolności to nic nadzwyczajnego. Pewnego dnia obudziłem się ze strasznym dołem.. nie potrafiłem sobie odpowiedzieć na pytania: „po co tu jestem?", „w co wierzę?", „czy cokolwiek ma sens?", „kto pociąga za sznurki mojego życia..". Tak jak podczas medytacji wyrzekałem się uczuć, tak wtedy wszystkie w jednym momencie powróciły do mnie, żeby rozsadzić mnie od środka. Czułem się okropnie. Jedyne, co wtedy chciałem to zasnąć i nigdy się już nie obudzić. Byłem zły na rodziców, że mnie tu przysłali, – po co?? Dobry moment na zakończenie mojej wędrówki w świecie „duchowego-autozniszczenia", jednak nie.. wciąż siedziała w mojej głowie jeszcze jedna myśl, która skakała mi po umyśle z głośnym echem - magia.. magia.. Zacząłem czytać i praktykować – można powiedzieć, że już klamka zapadła, że już po mnie. Wkopałem się w największe bagno i to na własne życzenie. To jest to, do czego może doprowadzić głupia, ludzka ciekawość. Na szczęście – a w zasadzie dzięki Bogu – pojawił się moim życiu ktoś, kto z nadzwyczajną cierpliwością, pasją, miłością, z niespotykanym mi do tej pory pokojem ducha zaczął mi głosić ewangelie. W zasadzie na początku bardziej interesowała mnie osobowość mojego nowego znajomego – był taki.. radosny, zadowolony z życia! Wcześniej powiedziałbym – oświecony – czuło się od niego coś „hipnotyzującego". Jeszcze nikt mi nigdy wcześniej nie mówił z taką zawziętością i otwartością, w taki klarowny sposób o Bogu, o Jezusie, który przecież był mi niby znany, – ale nie od tej strony! Mój nowy znajomy opowiedział mi o Bogu żywym, który kocha mnie osobiście, o Bogu cudów i znaków! Z początku myślałem, że mój kolego to może jakiś świr, że może należy do jakiejś sekty, albo jest wyjątkowym mistykiem. Jednak te wszystkie pytania były niejako z tyłu, bo moje serce było głodne ewangelii i chciało słuchać o Jezusie. Pewnego dnia przyszedłem na spotkanie katolickiej Odnowy w Duchu Św. Nie miałem pojęcia co to, po co i jak, ale chciałem słuchać o Bogu. Na tym spotkaniu oddałem życie Jezusowi, powiedziałem – „Jezu! Tylko Ty jesteś moim Panem i Zbawicielem! Tobie oddaje moją kierownicę życia, – jeżeli istniejesz to pokaż mi to! Chcę Cię doświadczać! Mam już dosyć mojego życia, mojego błąkania się, bez Twojego prowadzenia. Jeżeli naprawdę żyjesz to zaopiekuj się mną!". Będąc buddystą mogłem doświadczyć całą gamę odczuć. Podczas medytacji czułem pełnie ze światem, spokój, odcięcie od innych, ale to co zesłał mi Bóg bije na głowę całą resztę doznań... Miłość Jezusa jest nieporównywalna, jest nieskończona – jest zabójcza! To ciekawe, że można żyć w kościele, tak blisko Pana, przez tyle lat i być uśpionym.. W jednej chwili rzuciłem wszystkie moje poprzednie praktyki dla Jezusa, nawet już nie przyszło mi do głowy wątpić w Boga. Jezus żyje, ja to wiem! Pan pokazuje mi to codziennie, już się nie obudzę ze smutkiem, to jest niewyobrażalna radość, której nie można do niczego porównać! Od tamtego momentu Jezus pokazuje mi codziennie ile dla Niego znaczę, pokazuje mi, do czego mnie powołał – jestem pewny, że do Ciebie też coś ma! Ja szukałem i znalazłem:) Chwała za to niech będzie Jezusowi – nie potrafię teraz siedzieć cicho i nie mówić o Nim – God is Great! Dzisiaj jestem chrześcijaninem ewangelicznym - nie mogłem znaleźć Boga w religijności, znalazłem w relacji (też na "rel.." xD ). Widzę, jak Pan mnie prowadzi i chwała Mu za to
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 3 gości