Post i modlitwa są bardzo ważne. jeżeli chodzi o modlitwę, to tu nawet jakikolwiek komentarz jest chyba zbędny i główne pytanie dotyczy postu, prawda? Jeżeli o mnie chodzi, to i owszem, post może być różny. Nie uważam, że może to być jedynie skupienie się na Bogu, ale że jest połączone z powstrzymywaniem się od czegoś - jakichś czynności, albo od przyjmowania pokarmów, częściowego, albo całkowitego na jakiś czas. Same skupienie się na Bogu wydaje mi się, że nie jest postem.
Jakie to ma być post decydujemy sami w zależności od naszej desperacji. Jeżeli nam bardzo mocno na czymś zależy to, jasna spawa, że nie szukamy lekkiej formy postu w postaci, na przykład, powstrzymywania się od picia porannej kawy, he. Przypomina mi się opowiadanie o królowej Esterze, gdy miała wejść do króla bez wezwania, co już samo w sobie oznaczało przeważnie śmierć, chyba że król wyciągnie berło, co oznacza ułaskawienie. Miała do niego pójść i przyznać się, że jest żydówką i prosić za swoim narodem przeciwko pierwszemu po królu człowieku w królestwie. To jej nie było tedy w głowie jaki ma mieć post i "a czy wystarczy jak nie zjem śniadania?" - tylko żeby przez trzy dni nikt nie przyjmował ani wody, ani pokarmu, ani żydzi, ani ich słudzy, ani chyba nawet bydło - coś mi świta, ale na sto procent nie pamiętam, pózno już, może jutro sprawdzę, ale to zresztą nieistotne - o bydle.
O sobie mogę powiedzieć, że miałam pewien problem, tak bardzo dla mnie istotny, a zarazem zupełnie niemożliwy do rozwiązania, nawet nie byłam w stanie uczynić nic a nic, żeby jakoś sprawę ruszyć, hmmmm, nie chce tak do końca się spowiadać, bo zresztą, to długa historia i obejmuje też inne osoby, więc jedyne co mogłam, to modlić się i prosić... acha, zapomniałam powiedzieć, że sprawa wyglądała zupełnie beznadziejnie, tak bardzo wyglądała na sytuacje bez wyjścia, że nawet sama modlitwa stanowiła potężne świadectwo wiary, gdyż modliłam się o coś, co wydawało się naprawdę niemożliwym do rozwiązania. I wiecie co? Teraz, pacząc na to z perspektywy czasu, nie tak długiego, zresztą, coś ok.roku, sama się dziwie, a zarazem jestem wdzięczna Panu za taką szkołę cierpliwości i wytrwania. Pościłam się regularnie i tak często, że te posty naprawdę byli bardzo uciążliwe. Wcale nie szłam na jakąś łatwiznę. Modliłam się i błagałam, a z drugiej strony zawsze mówiłam, że choć mam nadzieje, jednakże godzę się na to, co Pan postanowił. I trwało to... hm, żeby nie skłamać, ale ponad rok, to na pewno, chyba z dwa lata... teraz nie pamiętam. Ale z tego, co pamiętam, to to, że moje życzę było o kilka razy bardziej duchowe i bardziej intensywne, modlitwy gorące... co prawda bez narzekań i marudzenia przed Bogiem też nie obeszło się, z czego wcale nie jestem dumna, ale jakoś samo mi szlo. Żałowałam, że marudzę, przepraszałam, a potem znów - i tak w kółko. Aż Pan położył temu kres i zadośćuczynił temu o co go prosiłam i nie tylko to, lecz sam wszystko poprowadził, poukładał, zorganizował tak, że miałam rzeczywiste wrażenie, że wziął mnie ktoś i przeniósł z jednego brzegu na drugi. Ja nie wiem, jak po tym wszystkim wątpić, że obietnice Pana są prawdziwe, że "najpierw szukajcie Królestwa niebieskiego...."