Myślę, że nauczanie, według któego każdemu wierzącemu jest nadawany taki sam autorytet jak Jezusowi( tylko z tej racji, że jest nowonarodzonym wierzącym) to przekręt.
Mi też wmawiano, że jako wierząca mam moc nad chorobami, mogę pagórkom rozkazywać i po wodzie chodzić, a że tego nie robię, to pewnie dlatego tylko, że mam za mało wiary.
Nie mamy takiej mocy ani takiego autorytetu.
Zdarza się,że wierzący dostaje od samego Boga przyzwolenie czy nawet nakaz jakiegoś działania. Jeśli miaabym od Boga przekonanie, że mam rozkazać zniknąć gorączce i zwrócić się do niej "bezpośrednio", zrobiłabym to( podobnie z innymi rzeczami). Ale nie uważam, że mam taką moc, bo dostałam ją w pakiecie razem ze zbawieniem.
Bóg czasem się posługuje ludźmi i przez ręce ludzkie dzieją się cuda. Ale nadal niezzmiennie ta moc pochodzi od Boga i z woli Bożej się to dzieje, a ne dlatego, że chce tego człowiek , który ma "wystarczająco dużo wiary".
To nauczanie o tym, że wiara jest kluczem do dokonywania cudów i wystarczy trąci mi trochę newage'owską nauką o pozytywnym wyznawaniu.