przez Adamus13 » N lip 29, 2018 10:07 am
Czy jest coś takiego jak przeznaczenie do dobrego życia, a przeznaczenie do pustki, czyli śmierci za życia? Mam już przeszło 26 lat, wszystko co do tej pory robiłem w swoim życiu jest zwykłym pyłem, czy to praca, czy studia. Na pasję też poświęciłem kilkanaście miesięcy, ale to też pył, bo za późno zacząłem, czyli na profesjonalizm nie ma co liczyć i na jakiś rozwój. Przyjaciół zawsze miałem kilku, a i tak każdy okazywał się szują. Teraz nie mam prawie nikogo, albo wręcz przeciwnie mam ludzi wtedy kiedy coś chcą, potem znowu nie mam, to samo tyczy się jakiejś daleszj rodziny. Niestety nie mam szczęścia do ludzi. Drugiej połowy nigdy nie miałem i to jest chyba najgorsze, bo nie mam żadnego doświadczenia w tych sprawach, co budzi jeszcze większą śmieszność mojej osoby. Do tego nie mam samochodu, ani prawa jazdy, mieszkanie też do remontu, do tego kilka kredytów. Wiem, że mam charakter jaki mam i przeważnie czuję pustkę w głowie, stąd nie mam o czym rozmawiać z nowymi ludźmi, musiałbym bardzo dobrze kogoś poznać, aby mieć o czym rozmawiać, a przynajmniej słuchać jak to mam w zwyczaju. Niestety najgorszy z możliwych charakterów mi się trafił i niech nikt nie pisze, że milczenie jest cnoutą, to najgorsze przekleństwo jakie można otrzymać. Do tego przez pracę wypadły mi włosy, zęby też mam okropne, ale pracuję nad tym. Przez to wszystko wiem, że rzeczywiście nie jestem przeznaczony do jakiegoś fajnego rodzinnego życia, za dużo tego wszystkiego się nazbierało. To trochę przykre, że inni mają wszystko, a niektórzy nic, stąd moje pytanie.
Chodzi mi dokładnie o to, że niektórzy ludzie już na starcie dostają wszystko, od zaplecza finansowego do realizacji marzeń, po przyjaciół z którymi mogą się rozwijać, nie mówiąc już o drugiej połówce, która jeszcze dodatkowo zawsze wspiera oraz otrzymują nienaganną urodę, znam naprawdę mnóstwo takich osób. Potem się żenią, mają dzieci i żyją tzw. pełnią życia i to nie przeszkadza im, aby być dobrymi ludzmi, i pewnie jeszcze po śmierci zostaną wynagordzeni za przykładne życie. W ten sposób to naprawdę można egzystować i pomimo pewnych przeciwości bo zawsze jakieś są cieszyć się życiem, ponieważ źródeł radości jest mnóstwo, które zawsze osładzają jakąkolwiek gorycz. Ważne, że proporcje są zachowane.
A jeśli ktoś nie ma nawet jednego bliskiego serca, to z czego niby ma brać motywację do dalszej walki. Tym bardziej życie dla samego siebie nie jest żadną motywacją, dla mnie życie dla innych(praca) i powrót od pustego domu też nie jest. Przez to twierdzę, że ludzi zostają stworzeni do życia w pustce lub do dobrego życia już od najmłodszych lat. Pech chciał, że akurat zostałem wybrany do tego pierwszego. Ale nic z tym już nie zrobię. Lata mijają a pustka jest coraz większa. Do tego jestem już w takim wieku, że też mam swoje potrzeby, przez co grzeszę(wiadomo jak) i już jest powód żeby tylko się staczać i skończyć w piekle. Wiem, że kluczowe lata są za mną. Wszystkie ładne dziewczyny już dawno zostały zaklepane i oddały komuś swoją czystość i piękno. Pozostaje mi zatem patrzeć na szczęście innych, co absolutnie mi nie pomaga. Bo niby mam się cieszyć z tego, że inni ludzie jeżdżą na wakacje ze swoimi partnerkami, zwiedzają, mają dzieci, bawią się, pomimo przeciwności mają stabilizację, fundament życia w postaci namacalnej miłości, a ja wciąż jestem sam i widzę tylko cztery gołe ściany. To nie ma najmniejszego sensu. Wiem to nie od dzisiaj, że ludzi z góry przeznaczeni są do śmierci lub do życia, słodkiego życia... Najgorsze jest to, że mam rację. A naprawdę bardzo rzadko się mylę.
Może ma ktoś na to jakieś wytłumaczenie dlaczego niektórzy nawet niewierzący otrzymują od życia wszystko, a wierząc skomlą, błagają o jedno serce, o jakiś fundament, na którym zaczną budować swoje życie i nie dostają nic? Czy rzeczywiście ludzie stworzeni są do śmierci(życia w pustce i samotności) lub do szczęśliwego życia w gronie bliskich osób?