przez lazarz » So gru 26, 2009 11:55 am
Przeczytałem uważnie kazanie Wilkersona i nie wydało mi się,
żeby ten człowiek miał coś ważnego do powiedzenia sługom Boga żywego.
Myślę, że jest to głos jego własnego ciała, a nie Ducha Bożego.
Nie znalazłem w jego wystąpieniu nic, czego bym sam nie wiedział,
ani nie dojrzałem w jego prezentacji roli cierpienia jakiejś większej miary
od tej, którą znam i szanuję dla wiarygodności źródła, z którego pochodzi.
Dla mnie to dość płaska, służalcza retoryka,
niezbyt nawet starannie przebrana w święte pozy,
ale rozumiem, że może robić wrażenie, a nawet budzić kontrowersje.
Na to, zresztą, jest właśnie obliczona.
Jeśli miałbym ostudzić tu nieco związane z tym kaznodzieją emocje,
zwróciłbym uwagę na epolety władzy jego osądu,
które bardziej przypominają starotestamentowe ubolewania
(są tylko o tamtych bardziej sugestywne a uboższe w środki duchowej perswazji),
niż twardy głos apostolskiej domeny, gdzie o cierpieniu wraz z Chrystusem
zwykło się pisać krócej i zwięźlej, a przede wszystkim tak,
żeby czytelnika lub słuchacza wieść o tym mogła podnieść na duchu.
Wilkerson, najwyraźniej, nie życzyłby sobie widoku pogodnego a świętego oblicza,
którego nie zniekształca grymas dobrze przestudiowanego przejęcia się winami świata.
Rozdwojenie jego umysłu ujawnia się dokładnie w miejscu,
w którym identyfikując się z letniością dzisiejszych społeczności -
- na które spogląda, moim skromnym zdaniem, ze zbyt wysokiej "Ikarowej" wysokości -
- chce on zarazem te społeczności pouczać o drodze prawdy, którą jakoby sam kroczy.
Niestety, taka dwoista intencja nigdy nie przeszłaby przez apostolskie gardło,
i popularność kazań owego nieprzytomnego wieszcza bierze się raczej z piwa,
jakiego sam nawarzył, czerpiąc zbyt skwapliwie z tradycji wielkich opilców,
niż z prawdy, która jest tyleż wdzięczniejsza od jego publicznych jęków,
co zarazem znacznie groźniejsza dla próżności letnich chrześcijan,
którym ów sługus bezwstydnie, lecz nad wyraz skutecznie schlebia.
Nie da się pogodzić bezwzględnej potrzeby respektu dla nauk i przykładu apostolskiej wiary
z potrzebą nawet umiarkowanego szacunku dla mikstury i postawy tego niedouczonego fantasty.
A jeśli czegoś nie można zgodzić nawet na zdrowy rozum,
to lepiej trzymać się od tego z daleka.
Żaden z apostołów nigdy nie próbował zarazić swoich umiłowanych cierpieniem,
jakiego sam doświadczał z powodu Chrystusowych więzów.
Jeśli zaś w ogóle wspominał o swoich udrękach, to albo dlatego,
żeby swoimi głupawymi przechwałkami ukrócić podstępne zakusy zwodzicieli -
- jak to miało miejsce w korynckim zborze -
- albo po to, żeby objaśnić swoim umiłowanym swoją szczególną rolę w obrządku ich wiary,
która to rola pozwala, by im właśnie owego cierpienia oszczędzić!
Abnegacja Wilkersona w sprawie zgodności własnych, populistycznych odezw
z duchem i normą apostolskich powinności jest na tyle dobrze udokumentowana,
że dziwić i zbożnym niesmakiem napełniać może chyba jedynie
nadmiar poświęcanej jego banialukom uwagi.
Z głosów zabranych w tym temacie wysoką rangę przyznałbym trafnej uwadze sewena,
który - aczkolwiek wyraźnie rozgoryczony bolesnym, znanym wielu dzieciom Bożym doświadczeniem -
- słusznie nie zalicza do atutów przestudiowanego przezeń wystąpienia
braku w nim czegoś, co pomaga, pociesza, koi, napełnia otuchą i nadzieją.
Mówi mi to, że sewenowi, trzymającemu się jakoś na własnych nogach
(czego nie można powiedzieć o znanym kaznodziei),
brakuje zaledwie mocnego wina z Pańskiej winnicy,
i co najwyżej poczucia, że nalewa mu go od serca do kielicha przyjaciel grzeszników.
Co prawda, na gwałtowną apostolską reprymendę zasługuje jego własne oświadczenie,
jakoby zgadzał się on z Wilkersonem w stu procentach,
co stoi w jawnej sprzeczności z wyrażonym przezeń uprzednio,
poważnym zastrzeżeniem, za które niezasłużenie dostał parę lekkich batów,
jednak wypada mi to złożyć na karb jego nadwątlonej zapoznaną cudzą obłudą kondycji,
i mogę chyba mieć małą nadzieję,
że uda mu się bezboleśnie zmienić swoje niefortunne zeznanie.
Czułość sewena na sprawy zasadnicze w ewangelii Królestwa Bożego,
moim zdaniem, jest godna należytego respektu dla woli jego Pana,
któremu zachciało się, żeby ów wyrzutek myślał i mówił trochę inaczej
niż wielbiciele niekwestionowanego talentu Wilkersona do rozgłaszania nieprawdziwych wieści.
Wypadałoby mu wszakże uzbroić się w nieco tęższy oręż wiary
i przygotować na bój godny nadziei na lepsze widoki
od tych, na które może liczyć obecnie, nie poprawiając sobie nimi humoru.
Do tego jednak nie wystarczą trafne spostrzeżenia i najsłuszniejsze poglądy,
a na pewno, drogi sewenie, twoje własne, otwarcie demonstrowane przeświadczenie o tym,
że po latach dzielących cię od nawrócenia, potrafisz odróżnić tęgi ludzki głos
od szmeru Ducha prawdy, któremu nikt nie wyznaczył czasu i miejsca,
nie mogąc mu też tym samym - jak przebiegły Wilkerson - rozkazywać.
Doświadczenie prawdziwej wiary nie czyni człeka mędrszym tylko głupszym
we własnym mniemaniu, i gość taki nie ma w zwyczaju chełpić się przed innymi swoim poznaniem,
tylko rzeczowo i z umiarem udzielać jego cząstek potrzebującym,
pilnując przy tym własnych kroków i własnej mowy.
lazarz
Ostatnio edytowano So gru 26, 2009 10:12 pm przez
lazarz, łącznie edytowano 1 raz