Teraz jest Cz mar 28, 2024 7:41 pm Wyszukiwanie zaawansowane


Polecamy uwadzę: Chrześcijański Serwis Informacyjny | Radio Chrześcijanin
Katalog dobrych książek | Ogłoszenia drobne (kupię, sprzedam, itp.)

Jak zachować się gdy ktoś Ci ubliża?

Forum służy do dyskusji o charakterze polemicznym na różne tematy związane z teologią chrześcijańską.

Postprzez asa » Pt cze 05, 2009 11:32 am

BartekT napisał(a):Myślałem bardziej o ludziach.

jakis szczególnych?, nie rozumiem.... :roll:
asa
Aktywny
 
Posty: 637
Dołączył(a): Pt kwi 25, 2008 9:29 pm

Jak pastuch krowie na granicy [Izraela]...

Postprzez lazarz » N lip 05, 2009 7:53 pm

Witam

Myślę, że należało by poczynić drobne rozróżnienie, w postawionej tu materii,
na użytek tych wszystkich, którzy nie wiedzą, kiedy i czy w ogóle mogą się postawić komukolwiek,
kogo język ma w intencji uczynienie szkody w publicznej sferze życiowej aktywności wierzącego.

Inna rzecz, gdy folguje sobie na mnie w niewyszukanych i nieuzasadnionych inwektywach kolega z pracy,
o którym powszechnie wiadomo, że nie oszczędziłby głowy prezydenta,
a i pewnie znacznie tęższej, byle tylko ulać na większego od siebie trochę z palącej go żółci.

To nieszczęście i należy tu mieć bardzo wstrzemięźliwy stosunek,
gdyż nadmierne zaabsorbowanie bezrozumnym punktem widzenia
może wzbudzić słuszne podejrzenia o niewypłacalność służby miłosierdzia Bożego,
co na pewno nie jest po myśli Pana.

Oczywiście, nie biorę pod uwagę sytuacji, w której dostaje się soczystą wiązankę od durnia
na skutek własnego uchybienia - wtedy wręcz należy pogodnie i rozbrajająco się uśmiechnąć,
żeby uniknąć brzemiennego w skutkach wrażenia, jakoby ciążył nad Tobą pręgież głupca.

Inaczej jest jednak, gdy słowna obelga jawnie i publicznie zwraca się przeciwko Tobie,
urągając zasadom, którym wszyscy rozsądni ludzie hołdują lekką ręką.
Wówczas należy wykonać szybki i stanowczy manewr, odwołując się w swojej woli do najbliższego -
- rzekłbym: kompatybilnego - przedstawiciela władzy (przełożonego, policjanta, urzędnika, ojca, pastora).

Jeśli ktoś lubi, gdy nim pomiatają, to trudno mu będzie zapewne sformułować owo prostackie,
najzupełniej taktowne życzenie założenia administracyjnego kagańca na rozszczekaną mordę,
ale na ogół interwencja nie wiąże się z wielkim duchowym ryzykiem,
a buduje autorytet każdej władzy, o której chrześcijanin powinien wiedzieć,
że pochodzi od Boga, bez względu na to, jaki z niej robi się czasem użytek.

Jest to zawsze dobra okazja, żeby zademonstrować znacznie dobitniej,
niż potrafi to uczynić niewyparzony język, że pokłada się ufność w stworzonym nie ludzką lecz Bożą ręką porządku,
co owocuje w środowisku na długo stosownym respektem mądrzejszych,
a rozrzażone węgle zgarnia na głowę potwarcy, hańbiąc go o wiele skuteczniej,
niż bylibyśmy w stanie uczynić to we własnym tylko imieniu.

Z grubsza - dla mnie osobiście, obelga to perspektywa małej straty i dużego zysku,
ale jeżeli już ktoś chce więcej stracić niż zyskać,
nie mogąc się powstrzymać w odwecie od nazwania kogoś "śmierdzącym gnojem",
to też go Pan Bóg za to nie opuści.

Pewne doświadczenia kosztują i nie powinno się nikomu ustawiać na drodze do nich
jakichś przeszkód, które nie mają wiele wspólnego z wolą czynienia pokoju na tej ziemi.

Gniew czy rozdrażnienie z powodu głupca należy od wieków do najgorszych wyzwań dla ludzkiej duszy
i nie należy starać się uporać z nim za pomocą nahajki
na grzbiety największych mędrców przemijającego świata,
którzy swej wielkości dochrapali się na własnych a nie na cudzych bólach.

Jeśli ktoś nie znajduje sposobu, by powściągnąć się od językowego rewanżu,
niech uderzy, ale niech zrobi to świadomie, tak, żeby niejako poczuć smak krwi swojego wroga.
Jeśli ma duszę prawdziwego wojownika, to mu Wódz szybko obrzydzi te drobne ziemskie przyjemności
i ów będzie Mu tylko za to jeszcze wdzięczniejszy.

Prawdziwym złem dla wierzącego jest kłamstwo.
Jeśli człowiek ubrda sobie, że nie może się odwzajemnić złem swojemu wrogowi,
bo Pan Bóg go od tego strzeże...

o! to już szatan przenicuje go do reszty
i żaden święty Pański nie odpocznie w jego obecności.

lazarz
lazarz
Użytkownik
 
Posty: 50
Dołączył(a): Wt mar 06, 2007 7:14 pm
Lokalizacja: Łódź

Sytuacja

Postprzez BartekT » N lip 05, 2009 11:57 pm

Zabawne, że właśnie teraz to czytam i tym bardziej zabawniejsze bo komputer sam się włączył. Właśnie wracam z baru gdzie pracuje ale teraz byłem na piwku i spotkałem kogoś kogo nazwałbym kolegą. Moja postawa osoby "wierzącej" i godnej wzbudziła w nim poczucie wyższości i w podtekście dawał mi do zrozumienia, że jest lepszy ode mnie. Próbował zręcznie podkopać mój autorytet wykorzystując wiedzę na mój temat gdzie nie zawsze zachowałem się godnie i wiernie sobie. Oczywiście nie dałem się i wymijałem jego teksty, poniekąd uśmiechając się z godnym przyznaniem się do faktu ale demonstrując też zmianę wewnętrzną. Co rozzłościło go i wzbudzało lęk, z którym on utożsamił mnie. Zwalczając go był coraz bardziej agresywny. Obelgi były już dosadniejsze, uwłaczające ale i riposta inteligentna. Doszło do momentu, w którym powinienem zadecydować czy dosadnie wytłumaczyć mu mój autorytet. Zacząłem go tłumaczyć dlaczego się tak zachowuje i odpuściłem trochę przez strach: przed zemstą, przed moralną pokutą-czyt. Bogiem, przed nowością bo zmiana wewnetrzna niesie za sobą zmiane pozycji w życiu oraz trochę przed brakiem umiejetności walki. Brak zdecydowania spowodował, że mało straciłem i nic nie zyskałem. Najgorsze, że nie umiem eliminować takich ludzi, że chce w nich wierzyć i przeszkadza mi to bo czesto dostaje po dupie, z drugiej strony może myślę, że jestem słaby a moja godność to tylko maska aktorska a nie prawdziwa pewność siebie. Może moja ufność do Boga wtedy pada, nie umiiem jej zamanifestować i przegrywam. Naewt nie czułem złości albo czułem ją głeboko wypierając ze świadomości. Przegrywam również bo myślę, że pokazałbym wtedy swoją prawdziwą nature wewnątrz i tej nowości się boje. Bo gdybym go inteligentnie pokonał w walce to zyskał bym autorytet wśród kolegów a tak znów jestem słaby w ich oczach, z drugirj strony mogłbym się narazić na zemstę a nie chce wszystkich lać tylko dlatego, że są głupkami i próbują ze mnie zrobić niewolnika swoich kompleksów. I tak nim nie będę. To odpuszczam ale zgodnie z pewnymi wartościami chyba nie powinienem bo znowu nic z tego nie mam. Sytuacja na pewno się rozwinie. Jest to mój lęk, który mam odkąd pamiętam-ta sytuacja w całości. Ufać tzn. działać czy czekać, aż samo się rozwiąże pokładając nadzieje w Bogu.

Pozdrawiam
BartekT
 
Posty: 7
Dołączył(a): Śr cze 03, 2009 5:35 pm
Lokalizacja: Bydgoszcz

Na kłopoty Bednarski...

Postprzez lazarz » Pn lip 06, 2009 5:25 am

Witaj, Bartku

Popełniasz błąd rywalizując ze swoim adwersarzem na jego terenie i na jego warunkach.
W oczach Bożych jest to tak, jakbyś kupował jakiś łakoć na miejskim targu,
chcąc zarazem uchodzić w oczach handlarza za wielkiego pana.
To znamiona obłudy, które drażnią nawet niewierzących.

Zresztą i tutaj usłyszałeś już od admina i asy, że Twoje rachuby, delikatnie mówiąc,
mogą Cię okrutnie zawieść, jeśli nie poluzujesz sobie chrześcijańskiego kołnierzyka,
nie mówiąc już o tym, że przydałby Ci się bardziej drelich roboczy niż garnitur,
w jakim przed niewierzącymi paradujesz, bo w tym fachu łatwo idzie się nieźle upaskudzić.

Źle dobierasz słowa nawet tu, na Forum, w stosunkowo zacisznym miejscu,
jakby Cię kto gonił i przymuszał do zeznań, co jest zawsze objawem duchowej gorączki.

Nie odpisałeś na stosowną uwagę asy, powstałą po Tojej wypowiedzi, mającej na celu,
jak rozumiem, uściślić coś, o czym nie wie nic do dzisiaj ani asa, ani ja,
ani nikt inny na Forum (a już na pewno nie Twój kolega z pracy).

Robisz też bokami stylistycznie:
BartekT napisał(a):"bardziej zabawniejsze"
"poniekąd uśmiechając się"
"lęk, z którym on utożsamił mnie"
"zmiana wewnetrzna niesie za sobą zmiane pozycji w życiu"
"Najgorsze, że nie umiem eliminować takich ludzi"


Nie wiem, czy takie określenia są Ci niezbędne do artykulacji swoich najświętszych przekonań czy nie.
W żadnym razie jednak nie pomagają zrozumieć karbów Twoich myśli uważnym czytelnikom -
- i tym samym, nie uważam, by stać Cię było na znacznie mniej komfortową psychicznie swadę z jakimś zawziętym tekściarzem.

Nie umiesz krótko i prosto nazywać rzeczy po imieniu, i lepiej, żebyś okiełznał swoje misjonarskie zapędy,
bo narobisz sobie ową mamoną wrogów, a nie przyjaciół -
- i w dodatku nie otrzymasz za swoje poświęcenie nie tylko wieńca,
ale nawet denara, przyrzeczonego każdemu w pewnej znanej tutaj dobrze "umowie o pracę".

Postaraj się też robić akapity, pisząc na Forum.
Jest to staranie godne uwagi ludzi, którzy znacznie więcej czytają niż piszą, i słuchają niż mówią.
Jeśli chcesz brać od nich lekcje, to zadbaj sam o to, o co na pewno możesz - o ich oczy,
i dziel jakoś te dwudziestolinijkowe pecuły,
a na pewno potraktują Twoje rozterki poważniej, niż one na to zasługują.

Grzeczność nie zawadza świętym w drodze do ich bardzo nieskromnego celu i dobrze,
byś nauczył się w niej celować, zanim wyeliminujesz ze swego życia wszystkich tych,
którzy jej zbytkiem nie grzeszą.

Nie napisałem swojego postu w tym celu, by kogokolwiek zachęcić
do stosowania jakiejś psychologicznej techniki na użytek jego prywatnych ambicji.
Pofatygowałem swoją ciężką rękę wyłącznie po to, by pomóc innym spojrzeć
na określoną w temacie zgryzotę wierzących,
zgodnie z udzieloną szczodrze wiernym rękojmią Bożego Ducha.

Jeśli jest Ci ona nie na rękę - jak widzę -
- bo krewisz w podstawowych dla jej nieubłaganych warunków sprawach,
to zechciej przynajmniej zdyskredytować to z własnych butnych oświadczeń na tym Forum,
które głosi, że tak w ogóle to masz ufność do Boga, tylko ona czasem pada -
- co gorsza, zawsze w podobnych do siebie życiowych okolicznościach.

I zechciej to zrobić prędko, zanim ktoś większy ode mnie nie ściągnie Cię na ziemię z siłą,
której nie spodziewasz się doświadczyć na własnej skórze.

Sytuacja więc na pewno się rozwinie, ale szczerze wątpię,
czy w pożądanym nawet przez Ciebie samego kierunku - nie mówiąc już o kierunku,
skąd dochodzą uszu wiernych odgłosy przygotowań do wielkiego wesela.

lazarz
lazarz
Użytkownik
 
Posty: 50
Dołączył(a): Wt mar 06, 2007 7:14 pm
Lokalizacja: Łódź

Postprzez BartekT » Pn lip 06, 2009 1:19 pm

Zgadzam się, że może estetyka napisanego tekstu nie jest najwyższej jakości, słowa...ok czasami źle dobrane. Piszę co myślę to dlatego...może zbyt emocjonalnie ok...zgadzam się.

Zaraz odpowiem na post Asy, wcześniej straciłem wątek i nie byłem na forum dlatego nie odpowiedziałem.

A co do sytuacji drogi Lazarzu, to nie robię tego dla własnych ambicji ale staram się aby mój obraz, który mam wewnątrz potrafić okazać na zewnątrz. I nie sprzedawać swoich ideałów tylko dlatego, że się boje. Czyli idea prawdy i zasad, którą właśnie tak rozumie.

Wiarę jaką dał mi Jezus, rozumie w całości jako symbol silnej postawy umysłowej, która niesie za sobą przede wszystkim szacunek do samego siebie, obdarzanie siebie miłością (nie egoizm ani narcyzm tylko głębsze znaczenie), a co to znaczy kochać- tzn. znać swoje potrzeby, rozumieć samego siebie i umieć po nie sięgnąć. Postawa wiary jaką pokazał mi Jezus, moim zdaniem jest dla mnie, Bóg pokazał jak mam żyć aby jego doświadczać. Nie jestem Bogiem, dlatego moje życie też jest inne. On był zszedł na ziemię za moje grzechy, uwierzył we mnie, cierpiał za mnie. Mam go naśladować ale w postawie silnego fundamentu psychicznego gdzie odnajdujesz siłę aby zmierzać się z przeciwnościami losu drogą dobra. A nie szukanie cierpienia za wszelką cenę, wręcz przeciwnie.
Po co ja mam cierpieć, skoro Pan Jezus w swojej miłości pokazał mi drogę do siebie i nie wydaje mi się aby chciał, bym był poniżany, aby ubliżano mi, pomiatano mną.

Tutaj Lazarzu, prosiłbym o trochę pokory gdyż język jaki wybierasz do opisywania tego co masz na myśli, świadczy, iż całą mądrość wykorzystujesz do tego aby być lepszym od innych, a nie do szukania miłości. Chcesz się wyróżnić a nie dopasować.

Co do mnie to może faktycznie czegoś jeszcze nie rozumie, ale jedyną drogą do poznania jaką znalazłem jest szczerość. Ale aby być szczerym trzeba mieć odwagę, taki jestem mam wady, słabości nie wstydzę się ich ale jestem wartością i dostałem godność od Boga. Nie wstydzę się swoich niedoskonałości.

Lazarzu nie mam poczucia misji i wydaje mi się, że bardziej piszesz o sobie.

Sytuacja, którą opisałem pokazuje świat myśli a myśli się z czegoś biorą. Jeśli ze strachu to to jest przeciwność miłości. Zwał jak zwał szatan co tam chcesz. Jeśli z poczucia godności, odwagi, sprawiedliwości to pochodzą one od Boga. Ale w momencie próby czyli sytuacji trzeba umieć obronić swoich wartości. Aby dać świadectwo swojego postępowania i aby sytuacja się już nie powtarzała. Bo jest wynikiem mojej wiary. Bo wiara to przekonania. Czasami przekonania w lęki, które powracają.

Moim sensem życia jest poszukiwanie cnót takich jak: męstwo, mądrość a to są zobowiązania. Bo co z tego, że ja będę się tak czuł skoro nie umiem dać świadectwa na to. Co z kolei robi ze mnie kłamce.


Przepraszam za niedoskonałości w pisaniu, uczę się. Temat jest zbyt obszerny aby go zwięźle opisać. Zachęcam do pytań.

Pozdrawiam
BartekT
 
Posty: 7
Dołączył(a): Śr cze 03, 2009 5:35 pm
Lokalizacja: Bydgoszcz

Postprzez BartekT » Pn lip 06, 2009 1:28 pm

asa napisał(a):
BartekT napisał(a):Myślałem bardziej o ludziach.

jakis szczególnych?, nie rozumiem.... :roll:



Myślę, że wyjaśniłem mniej więcej w poście wyżej.

Chodziło mi, że nie porównuje się do Boga bo nim nie jestem. Bóg mnie stworzył aby doświadczał miłości, rozwijał się, poszukiwał cnót, abym poznawał i panował nad światem szanując go. A nie po to abym cierpiał w imię miłości, bo jęśli ktoś cierpi to tak naprawdę ma słabą wiarę i ludzie się śmieją nie z niego całego ale z jego słabości. Jeśli masz silny fundament to Bóg Cię chroni przed takimi ludzmi i nic Ci nie grozi. Bo jeśli ty z Bogiem to kto przeciwko Tobie.

Czyli śmiechy z Ciebie, ubliżanie uwłacza twoim słabością. Można to interpretować jako, że Bóg chce abyś się nad sobą zastanowił. Zmusił do refleksji.
BartekT
 
Posty: 7
Dołączył(a): Śr cze 03, 2009 5:35 pm
Lokalizacja: Bydgoszcz

Postprzez lazarz » Pn lip 06, 2009 8:18 pm

Witam wszystkich

Nawiązując jeszcze do wypowiedzi z przełomu maja i czerwca, chciałbym zaznaczyć,
że poczynione wówczas uwagi na temat obelg z powodu wiary w Boga niezupełnie, według mnie,
mieszczą się w zakresie rozważań stosownych w bieżącym temacie.

Złorzeczenie skierowane świadomie (z zawiści) ze względu na prerogatywy,
jakie posiada od swego Mocodawcy wierzący, miewa miejsce, moim zdaniem, bardzo rzadko,
i należy je widzieć zawsze jako rodzaj honoru, zaszczytu ze strony Świętego,
który, bywa, życzy sobie czasem wręcz, by jego protegowany został publicznie opluty,
znieważony, wyśmiany, bo taki spektakl jest Mu czasem potrzebny do dzieła
zdjęcia bielma z czyichś oczu, ujawnienia bezzasadności drzemiącej w trzewiach tłuszczy żądzy.

Dzieje się to jednak - jak zasugerowałem - raczej rzadko i na ludziach
w powszechnym odczuciu nie zasługujących na zniewagę,
ponieważ - tak jak to miało miejsce w przypadku Zbawiciela -
- rolą takiego przyzwolenia na pohańbienie wiernego jest unaocznienie plugawości
ludzkich zakusów wobec świadków, których władza osądu kuleje,
badź obraca się na rzecz wroga prawdy.

To trochę tak jak z wystawieniem białego prześcieradła na odpryski błota
spod kół przejeżdżających samochodów: o wiele łatwiej wówczas dostrzec postronnym,
co jest czyste (dobre) a co brudne (złe). I o to właśnie Sprawiedliwemu chodzi.

Tymczasem większość przykrych ludzkich doświadczeń z powodu obrzucania błotem
bierze się z bardziej prozaicznych przyczyn niż nienawiść do Świętego Izraela i jego wybrańców.
Często mają one związek nie tyle nawet wprost ze słabością samej wiary -
- co z widomymi (a dość częstymi) oznakami upośledzenia wierzących,
nienależytego uposażenia ich cielesnej postaci w to,
czym niewierzący chełpią się ponad miarę, której po prostu nie znają.

Przykładowo, osoba z drobnym defektem wymowy, jąkająca się,
demonstrująca zbyt sztucznie wyuczoną gdzieś manierę stylu bycia,
czy w końcu - trzeba to jasno powiedzieć - bijąca w oczy głupota
i zarozumialstwo, ściągają na siebie "bicz niewiernych"
i nie jest rozsądnie się od niego zbyt ochoczo uchylać.

Poza tym sami wierzący - a przynajmniej wielu z tych, co za wierzących chce uchodzić -
- często bywają złośliwi, grubiańscy, zawistni i przewrotni,
gdy stają przed koniecznością uznania niewygodnych dla siebie faktów,
i nie można wówczas, bez zasłużonej kary na taką obłudę, bałamutnie twierdzić,
cierpią oni z powodu przynależności do Chrystusa.

Apostoł Piotr dość jednoznacznie wskazuje powód, dla którego przykre,
palące trzewia i policzki doznanie nie powinno zbytnio dziwić i wpędzać potomków cwanego jakuba
w nadmierne zakłopotanie i rujnować ich przydziałowego poczucia błogostanu.
Doznania takie służą doświadczeniu i bardzo pomagają zarówno unikać na przyszłość zdradzieckich ciosów,
jak i chronić przed szyderczym jadem swoich najbliższych.

Wiara tu często nie ma nic do rzeczy - każdy kochający ojciec ćwiczy swojego syna,
by był w stanie okazać się w swoim czasie niby kawałek dobrze wykutej i zahartowanej stali.
Chrześcijanie akurat nie mają w tej materii monopolu.

Warto więc, według mnie, pamiętać na każdym kroku o zasadniczej przewadze uposażenia wierzącego
nad zasobami umysłu i woli niewierzącego, polegającej na tym, że ten pierwszy wie, a ten drugi nie wie, komu służy.
Pierwszy ma ważny powód, aby z serca odpuścić swemu winowajcy,
a drugi tego powodu nie widzi i zobaczyć nie może,
bo za sprawą chciwych i głupich ludzi oraz ich maszyn (mediów) niesłusznie ma Chystusa za durnia,
a nie ma w sobie aż takiego bezwstydu, by otwarcie to przyznać.

Przewaga ta pozwala mu zawsze zachować się lepiej, niż przewidują to środowiskowe normy, w sytuacji,
w której niewierzącego ogarnia niepohamowana żądza odwetu, bądź - gdy to niemożliwe lub zbyt kosztowne -
- fatalny, zapijany alkoholem lub zagłuszany hałaśliwą rozrywką nastrój.
Różnica ta zawsze jest dostrzegana i często doczekuje się nie tylko przejawów zawiści,
ale i zasłużonych wotów uznania dla władającej wolą świętego rękojmi.

Nie można twierdzić, że stawianie czoła rozterkom, jakie, w mniejszym lub większym stopniu,
przeżywają wszyscy ludzie na tym padole, czyni chrześcijanina godnym Ojcowskiej pochwały i nagrody
.
Na pewno natomiast niestawianie im czoła całkowicie zamyka do niej drogę,
gdyż czyni z człowieka bezużyteczną dlań kukłę.

Reasumując przedstawiony przeze mnie punkt widzenia:
Nie ma właściwie dobrego sposobu na nienaganne postępowanie,
kiedy ktoś uwłacza Ci jawnie w słowach, i - zgodnie z moim doświadczeniem -
- nie warto się trudzić, by móc unikać przykrości z tego powodu.
Szczerość wierzącego odnajduje swoją wykładnię właśnie w tym, że można go boleśnie zranić,
a on nie uchyli się, lecz wręcz wystawi swoją śmieszną godność na urągowisko - bo go na to stać.

Jedyną dostępną mi, darmową receptą na nadmiar tego typu bolączek,
jest zrozumienie woli Bożej i niezbyt częste spoglądanie w zwierciadło.

Postarałem się tu zrozumieniu owej woli przysłużyć.

lazarz
lazarz
Użytkownik
 
Posty: 50
Dołączył(a): Wt mar 06, 2007 7:14 pm
Lokalizacja: Łódź

Śmiechu warte...

Postprzez lazarz » Wt lip 07, 2009 6:26 pm

medyczka napisał(a):Jest w mojej grupie chłopak, który często mi ubliża z powodu wiary
(oczywiście jest praktykującym katolikiem).
W takich sytuacjach staram się zachować spokój,
ale i tak widać po mnie, że dałam się zdenerwować (podkr. lazarz).
Czasem po prostu odpowiadam tym samym. :oops:

Chodzi mu o to, aby pokazać grupie, jaka to ja jestem zła i niewierząca,
bo się denerwuję (podkr. lazarz), a on "przecież tylko żartował".

Jest mi później wstyd, i czuję się bezsilna.
Próbowałam już nie reagować, albo obracać wszystko w żart,
ale nie skutkuje. Modlę się, ale nie widzę wyjścia.

Po prostu nie wiem jak się zachować w takiej sytuacji...


Medyczko

Z Twojego opisu sytuacji wnoszę, że chłopak nie jest za bardzo rozgarnięty,
skoro czynione Tobie wątpliwe awanse podaje za żarty.
Spróbuj jasno dać mu do zrozumienia, że znasz się na żartach
i jego żarty wydają Ci się raczej kiepskie,
więc jeśli nie stać go na lepsze (które lubisz) i kosztem jego samego,
to niech się odczepi, bo nie tylko nie chce Ci się go słuchać,
ale nawet
- choćby był przystojny - z trudem znosisz jego widok.

Dobrze, żebyś zrobiła to w obecności świadków, spokojnie i dokładnie tak,
jak Ci poddaję, chociaż, oczywiście, własnymi słowami.
Nie odpowiadaj mu w żadnym razie na zaczepki,
bo to właśnie jest wodą na jego młyn.

Pożąda Twojej atencji, więc udziel mu jej, bo Cię na to stać -
- poza tym, nawet nędznikowi się ona od chrześcijanina należy -
- tyle że nie w takiej formie, jakiej on od Ciebie oczekuje.
Nie odwołuj się do jego inteligencji - bo to może być dla Ciebie za trudne - lecz do jego woli.

Uderz w same trzewia jego próżności i nie wycofuj się w żaden sposób
z tego, co doń wypowiesz, a jeśli Twoją wolę zignoruje,
odwołaj się do opiekuna grupy, bądź innej osoby odpowiedzialnej za nadzór.

Nie powinnaś, w Twoim wieku, być zdana na pastwę jakichś kosmaczych harców
i jeśli osiągnięcie względnego spokoju od jego natarczywości będzie tam niemożliwe,
powinnaś wypisać się stamtąd, bo ten chłystek psuje Ci krew,
a Twoja bezsilność wobec niego może zaowocować jakąś przykrą alergią,
która odbierze Ci niewieściego wdzięku.

Z Twojego opisu wnioskuję, że tak w ogóle stać Cię na to, by okazać złość i wzburzenie,
tyle że w tej szczególnej sytuacji gnębi Cię zbytnio dyskomfort z powodu zmieszania,
wywołanego przez prowokacyjne odzywki Twojego "amanta".

Moje pytanie brzmi:
- Skoro pętak chce, jak twierdzisz, pokazać, jaka jesteś zła,
to dlaczego niby miałabyś z nim w tej materii walczyć?!


Według mnie, jego umysł ma nad Tobą władzę -
- tzn. skutkuje pożądaną przezeń Twoją konfuzją
właśnie z powodu słabości czy niedojrzałości Twojego myślenia.

Nie odrzucaj pochopnie jego osądu, bo może być w nim ziarnko prawdy o Tobie -
- odrzuć tylko jego pseudomiłosną, złośliwą formułę!

Jesteś zła - no i co z tego?! Ja jestem wręcz wściekły, medyczko,
kiedy czytam o takich rzeczach, a nawet mi powieka nie drgnie,
ani nie mam wypieków czy innych oznak zmieszania,
bo się za nie biczuję - bo żeby Ci jakoś pomóc na odległość,
i wesprzeć przekonywającą Cię życzliwością,
to muszę Ci się pokazać jako żywy, krwisty jegomość,
który, gdyby stanął na tej twojej grupie i usłyszał jedno czknięcie tego fanfarona,
to by w try miga zrobił z niego takie pośmiewisko, że i jego kumpel katolik by się uśmiał.

Nie piszę tego, rzecz jasna, żeby Ci się w jakiś sposób reklamować,
a jedynie po to, by uzmysłowić Ci wagę pewnego przywileju wierzących,
z którego powinnaś na przyszłość umieć skorzystać,
bo i też skorzystają na nim Ci, o których dobro będziesz zabiegać.

Przywilejem wierzącego w prawdziwego Boga
jest wolność od ludzkiego osądu (również własnego) w takim sensie,
że nie ciąży on na podsądnym Sprawiedliwego -
- jest jakby "wyjęty spod ziemskiego prawa" - i w związku z tym niezasłużonym luksusem,
może sobie pozwolić na to, na co nie mogą sobie pozwolić jego więźniowie.

Może, na przykład, spokojnie pomyśleć o sobie jako o złej, zdeprawowanej istocie,
która puściłaby z dymem (za przykładem apostoła Piotra i paru podobnych gagatków)
jakąś chrześcijańską osadę, kopnęła rozszczekanego kundla,
zrobiła niemiłosierną aferę w publicznym miejscu,
a na pewno położyłaby na miejscu trupem każdego,
kto by się zamierzał na Twoją świętą wiarę.

Oczywiście, repertuar możesz sobie wzbogacić w ekwiwalenty niewieściej "szewskiej pasji",
no bo co Ci w końcu może podpowiedzieć jakiś ograniczony umysłowo czeladnik (!).

Idzie w tym tylko o to, byś ośmieliła myśleć i mówić o sobie gorzej, niż wypada,
by poszerzyć sobie perspektywę (otworzyć takie małe okienko w swojej celi)
i stwierdzić jasno i wyraźnie, że jesteś zła jak osa na tego "palanta"
(zechciejcie mi wybaczyć, panowie, ale tu idzie o honor damy),
i właśnie dlatego nie dasz mu satysfakcji - nie będziesz tańczyć, jak on zagra,
tylko sprawisz, że zaleje go własna złość i krew, i przyrumieni się jak pomidor,
a Ty będziesz miała niewinną uciechę,
że do jego sromotnego poniżenia przyczynił się przyjaciel a nie wróg grzeszników.

To naprawdę duża frajda. A zemsta powinna przecież być słodka...

Droga medyczko, nie namawiam Cię do złego, co Ci może jakieś moralne chuchro podsunąć,
tylko do drobnego, aczkolwiek znaczącego czynu sprawiedliwości,
w oparciu o wiarę w to, że Pan Bóg zna Cię znacznie lepiej niż ten kmiotek,
który sądzi, że wie, na co Cię stać, gdy się rozsierdzisz.

Ja myślę, dziewczyno, że stać Cię na więcej, i powinnaś dać mu popalić po Bożemu,
bo on, widzę, z takich, co sam nie pożyje a innym nie da wytchnienia,
na które Sprawiedliwy przecież udziela solidnych gwarancji.

Acha, byłbym zapomniał - koniecznie wyrzuć ze swojej puderniczki to słówko "zdenerwowana".
Zupełnie do Ciebie nie pasuje - jest to wymyślny, nowomodny eufemizm
na określenie złości, gniewu, wzburzenia czy zmieszania,
i kiedy się go wypowiada, to nikt nie wie, o co tak naprawdę chodzi.

Powtórz sobie codziennie na dobranoc:

- Nie jestem zdenerwowana, tylko zła, okrutnie zła,
i nie ma dla mnie innego lekarstwa prócz miłości Sprawiedliwego.


Kiedy już będziesz o tym święcie przekonana, na pewno będzie Cię stać
na drobne ustępstwo wobec woli głupca, by ten sam wpadł w zastawiane na Ciebie sidła.

lazarz
lazarz
Użytkownik
 
Posty: 50
Dołączył(a): Wt mar 06, 2007 7:14 pm
Lokalizacja: Łódź

Postprzez medyczka » Śr lip 08, 2009 2:55 pm

Witam ponownie! :)
Dawno nie zaglądałam do tego wątku, a widzę, że troszkę się działo...

Drogi Łazarzu, pięknie dziękuję za poświęcony mi przez Ciebie czas, ale śmiem przypuszczać, że gdyby nie moje zamiłowanie do XIX-wiecznych powieści, niewiele byłoby mi dane zrozumieć z Twojej wypowiedzi. W ten skromny sposób pragnęłabym prosić Cię o zmianę języka na bardziej zrozumiały dla ludzi współczesnych, acz wciąż kulturalnych.

Druga moja uwaga będzie dotyczyć tytułu Twego postu skierowanego do mnie. Wybacz, ale nie uważam mojego problemu ani za szczególnie poważny, ani bardzo śmieszny. Nie rozumiem, co w nim śmiesznego dostrzegasz...

Jeszcze jedne nie miłe słowa do Łazarza będą o tym, że nie do końca mnie zrozumiałeś... sprawa nie ma podłoża 'damsko-męskiego'. Czysto międzyludzkie, i nie jest aż tak przykra, abym musiała przez nią porzucać moją grupę, czyli utracić możliwość zdobywania wiedzy i bycia w przyszłości lekarzem, co jest moim marzeniem.

Poza tym wszystkim dziękuję Ci za rady, obiecuję, że je przemyślę.

Aso!
Dziękuję Ci za werset, choć to tak oczywiste. Jednak musimy nawzajem przypominać sobie słowa z Biblii. To chyba najlepsza pomoc, jaką można otrzymać. Dziękuję :D
medyczka
 
Posty: 15
Dołączył(a): Pt cze 06, 2008 9:32 pm

Gwoli zasad przyzwoitości i kultury

Postprzez lazarz » Śr lip 08, 2009 9:12 pm

Medyczko

Twoja kurtuazja wstrząsnęła mną do głębi, ale, oczywiście,
nie dam tego po sobie poznać w najmniejszym stopniu.

Dużo czasu spędziłęm nad Twoim postem i nie mogę powiedzieć, że Cię rozumiem -
- mimo to spróbuję poddać Twoim oczom to, co jakoś do mnie dotarło.

Po pierwsze, zrozumiałem, że nie życzysz sobie ode mnie żadnych wyjaśnień,
i Twoja nazbyt uroczysta prośba o zmianę mojego języka na bliższy dzisiejszym normom i obyczajom
jest jedynie wyrazem publicznej troski o dobro innych,
którym nieopacznie mógłbym się przysłużyć w równie karkołomny sposób,
w jaki postarałem się przysłużyć Tobie.

Nie wiem, czy to zgodne z Twoją wolą czy nie, ale tak właśnie jawi mi się Twoje pierwsze znaczące oświadczenie,
a że książek przeczytałem w życiu sporo (w XIX-wiecznych tylko mam poważną lukę, bo nie cierpię romansów)
i znam się na figurach literackich całkiem nieźle, więc nie mam cienia wątpliwości,
że inaczej wyłożyć się jej nie da. Można tylko ująć ją krócej i wulgarniej,
co skądinąd jest moją podłą specjalnością.

Nie udało mi się jeszcze, niestety, rozgryźć sensu zestawienia przez Ciebie ludzi współczesnych z kulturalnymi,
ze wskazaniem na podzbiór tej pierwszej grupy w postaci tej drugiej.
Nie wiem po prostu, czy zaliczasz mnie w związku z tym do grupy staromodnych dziwaków
czy współczesnych gburów - nie mam co do tego stuprocentowej jasności.
Ale może coś mnie, ciemnego, nagle oświeci...

Po drugie, nie przyszło mi nawet do głowy, że czytelnik mojego postu - kimkolwiek by nie był -
- mógłby wziąć jego tytuł jako coś nie odnoszącego się do jego tematu i treści!
Jeżeli jednak uważasz, że przyczyniłem się do powstania u Ciebie takiego domniemania,
postaraj się o jakiś skromny, pojednawczy gest pod adresem mojego roztrzepania.

Tytuł: "Śmiechu warte" wskazuje, oczywiście, wyłącznie na treść mojego, a nie Twojego postu.
A treścią mojego postu nie jest Twój post, tylko moje pouczenie
dla postawionych w podobnej do opisanej przez Ciebie z autopsji sytuacji,
adresowane w przestrzeń jasnego dla wszystkich, założonego przez admina tematu.

Można a nawet należy traktować je z przymrużeniem oka - zrobiłem nawet tak,
że co bardziej pobudliwi turlali się ze śmiechu po podłodze, przeczytawszy któryś tam akapit.
Nie zrobiłem jednak tego z próżności i dla próżnych, tylko dla tych,
którzy nie lubią się nudzić i męczyć, słuchając mądrych rad,
których skądinąd każdy czasem potrzebuje.

Wyłącznie ta bezwstydna intencja mi przyświecała.

Wiem, że niektórzy wolą wykłady, ale chwilowo brakuje mi do nich natchnienia -
- poza tym bywają, niestety, kilka razy dłuższe od moich pigułek, za co miałbym u admina przechlapane.

Twój kłopot nie jest więc - także w moich oczach - ani poważny ani śmieszny, tak jak większość ludzkich bolączek,
a jedynie dokuczliwy i irytujący przez brak poręcznego, taniego i kompromisowego środka zaradczego.

Po trzecie, obawiam się, że to Ty mnie nie zrozumiałaś, a nie ja Ciebie -
- ale nie upieram się i tu, jakobym nie mógł temu zapobiec.
Określając go jako Twojego "amanta" czy napomykając o czynionych Tobie wątpliwych "awansach",
rzeczywiście, użyłem wyrazów ze słownika miłosnych podchodów, ale to przypadkowo.
Nie znasz mnie na tyle, by wiedzieć, że słownik ten mam zawsze na podorędziu,
nawet gdy obrazuję mnemotechnikę pederasty.

Przyszło mi, na przykład, na myśl, żeby użyć określenia "awans",
na nazwanie niepotrzebnego mi zupełnie zbytku Twojej niezbyt dobrze wystudiowanej grzeczności,
ale zdecydowałem, że pozostanę przy podstawowym, neutralnym znaczeniowo słowie "kurtuazja".

W żadnym razie nie przyszło mi na myśl, że jego poczynania wobec siebie
odbierasz jak "końskie zaloty" - nie jestem aż tak tępy czy źle wychowany,
by coś podobnego imputować niegłupiej młodej kobiecie na grupie dyskusyjnej.
Wyraziłaś się dostatecznie jasno.

Nie miałem natomiast żadnego powodu zakładać, że mówisz o grupie studenckiej.
Nie powinnaś mnie więc szykanować zbytnio za poddanie Ci możliwości opuszczenia społeczności,
w której doświadczasz ciągle tej niedużej w końcu zgryzoty.

Tyle zrozumiałem z Twojego postu.
Napisałbym więcej i na temat, ale w obliczu tak poważnych nieporozumień między nami,
musiałabyś mnie Ty z kolei do siebie ośmielić, bo, jak na razie, stawiasz zbyt wysokie progi na moje psie nogi.
Nie chce mi się skakać i szczekać w tym okropnym ludzkim języku,
a i ryzykować z tym, że wyląduję gdzieś w jednym rzędzie z kimś,
kto się wręcz uparł, by ubliżać Twojej wielkiej wierze.

Pozdrawiam Cię
i tym razem przymykam
swoje wielkie oko na Twoje małe grzeszki

lazarz
lazarz
Użytkownik
 
Posty: 50
Dołączył(a): Wt mar 06, 2007 7:14 pm
Lokalizacja: Łódź

Postprzez asa » Śr lip 08, 2009 9:59 pm

medyczka napisał(a): Aso!
Jednak musimy nawzajem przypominać sobie słowa z Biblii. To chyba najlepsza pomoc, jaką można otrzymać. Dziękuję :D


to prawda. ja Tobie, Ty mnie- zaleznie od okolicznosci i naszego stanu ducha. W koncu jedni drugich brzemiona mamy nosic.
Moze popros kosciol o modlitwe, bo oprocz wzajemnego przypominania Slowa - mamy przeciez braci i siostry, z ktorymi wspolnie sie modlimy o nasze potrzeby.
Błogosławie Cie siostro :)
asa
Aktywny
 
Posty: 637
Dołączył(a): Pt kwi 25, 2008 9:29 pm

Postprzez medyczka » Cz lip 09, 2009 10:35 pm

Łazarzu drogi :)
Trochę dałam się ponieść emocjom... i za to Cię przepraszam. Widzę teraz, że mój poprzedni post był niegrzeczny. Słusznie mnie karcisz. W przyszłości postaram się być milsza, zwłaszcza w takich sytuacjach. Postaram się również bardziej doceniać Twój kwiecisty styl. Nie gniewaj się już na mnie, proszę :wink:

Aso kochana:) Ja wiem, że się nie znamy, ale z każdym Twoim postem lubię Cię coraz bardziej. Zdaję sobie sprawę z tego, że to nic nie wniosło, ale chciałam Ci to napisać :D

Ale wystarczająco oddaliłam się już od tematu. Ani słowa więcej o emocjach, a jak poradziłam sobie z kolegą napiszę w przyszłym roku akademickim :D
medyczka
 
Posty: 15
Dołączył(a): Pt cze 06, 2008 9:32 pm

Nienasycony

Postprzez lazarz » Pt lip 10, 2009 6:36 pm

Droga medyczko

W jednej jeszcze drobnej sprawie pozwolę się przysłużyć naszemu obopólnemu zrozumieniu,
życząc sobie widzieć Cię zdrową i uśmiechniętą.

Okazałbym się w oczach czytelników tematu obłudnikiem,
przyjmując przeprosiny za to, iż dałaś się ponieść emocjom -
- te ostatnie są nawet na forum dyskusyjnym mile widziane,
nie mówiąc o niewirtualnym świecie.

Najczęściej są one po prostu przejawem wewnętrznego zaangażowania,
wzburzenia czy zmieszania, i nikt za nie - także Ty
(a na pewno nie przeze mnie) - nie powinien być karcony.

Dobrze wiesz też, że wcale się na Ciebie nie gniewam -
- gdyby tak było, nie mogłabyś za moje kwiatki dziękować, bo byś ich nie znalazła.

Nie jesteś mi nic dłużna prócz... no... tego... siostrzanej miłości,
o którą bardzo skromnie chcę się upomnieć.

Zgódź się więc, proszę, z moją prostacką wersją zaistniałych wydarzeń,
podług której pofolgowałaś sobie małej nieusprawiedliwionej złości na mnie,
gdyż jedynie za to mogę przyjąć Twoje cenne i wdzięczne wotum.

Chyba że użyłaś znowu skrótu myślowego i pisząc o poniesieniu przez emocje,
miałaś na myśli "złe emocje".

Nie jest to bez znaczenia - ja zawsze daję się nieść emocjom
i nikt jeszcze nie odważył się mnie z nich rozliczać.

Popełniłem jednak w życiu parę niegodziwości, jednak nie dlatego,
że dałem się ponieść uczuciom w ogóle,
a tylko z tej przyczyny, że w moje żagle złapałem niesprzyjający wiatr.

bezwstydnik
lazarz
Użytkownik
 
Posty: 50
Dołączył(a): Wt mar 06, 2007 7:14 pm
Lokalizacja: Łódź

Kreskówka

Postprzez lazarz » So lip 11, 2009 7:10 pm

W owym dniu ochroni Pan mieszkańców Jeruzalemu,
tak że najsłabszy wśród nich będzie w owym dniu jak Dawid,
a dom Dawida będzie jak Bóg, jak anioł Pana na ich czele.

(Księga Zachariasza)

Przypomniałem sobie starozakonną relację epizodu z życia wielkiego króla Dawida,
która mogłaby z powodzeniem rozgościć się w naszym temacie.
Pozwolę sobie ją w skrócie opowiedzieć:

Uchodząc z miasta, które uczynił stolicą swego królestwa,
przed zbrojnym buntem swego własnego syna, Absaloma,
otoczony orszakiem sług i rycerzy Dawid napotyka złorzeczącego mu
członka rodziny króla Saula, jego nieżyjącego już największego wroga.

Dawid popełnił w życiu wiele wykroczeń przeciwko znanemu sobie prawu Bożemu,
jednakże zarzuty wytaczane mu w chwili ciężkiej życiowej próby
przez samozwańczego mściciela przelanej przez niego jakoby krwi,
każdemu zdają się być niedorzeczne.

Wszyscy bowiem dobrze wiedzą, że Dawid wręcz stawał na głowie (i udało mu się),
by oszczędzić życie polującego nań jak na zwierzę, zawistnego władcy,
po którym wybraniec przejął pieczę nad Izraelem.

Szymei lży więc Dawida jak najęty, a Dawid nic...
A gdy w końcu jego zniecierpliwiony siostrzeniec prosi o pozwolenie ucięcia głowy "temu zdechłemu psu",
król odpowiada mu poirytowany, że to nie jego sprawa, i niech sobie złorzeczy, ile wlezie,
bo, według Dawida, za wylewnością owej kreatury stoi sam Wszechmogący,
a w związku z tym, nie należy jej się przeciwstawiać
.

Ujawnia przy tym wszem i wobec swoją ludzką rachubę,
że Bóg przywróci mu szczęście w zamian za obecne przyzwolenie na publiczne obelgi.

(2 Księga Samuela 16)

Ma tu miejsce jeden z wielu, opisanych w Starym Testamencie, targów z losem,
w których znaczącym ekwiwalentem spodziewanego od Boga dobra
jawi się w umyśle wierzącego zrzeczenie się przezeń osobistych praw.

Ja nie dam mojemu wrogowi po mordzie, chociaż on na to zasługuje,
a Ty, Panie, zechciej mi ulżyć, pomóc, uzdrowić
... czy generalnie - wejrzyj na moją nędzę.

Dawidowi zostaje zwrócone panowanie,
kosztem trzeciego z czterech (zgodnie z Natanową wyrocznią na skrytobójcę) przedwcześnie zmarłych królewiczów,
i nieszczęsny potwarca uzyskuje obietnicę darowania mu życia, roztropnie padając przed zwycięzcą.

(2 Księga Samuela 19)

Przedśmiertne poruczenie władcy dla swego syna Salomona jasno ukazuje jednak,
jak wielkią ujmę dla swego ziemskiego honoru widział Dawid
w plugawych wyzwiskach cienia swego opętanego niegdyś morderczym szałem przeciwnika.

Król mówi z grubsza: - Wprawdzie przyrzekłem mu, że nie zginie,
ale ty wiesz, co masz zrobić, by
- jak to wdzięcznie ujmuje kronika - jego siwizna zbroczona krwią zstąpiła do grobu.

(1 Księga Królewska 2)

Mądry Salomon, rzecz prosta, zręcznie dopełnia swoich obowiązków względem rodziciela,
pod groźbą zasłużonej kary wymuszając na Szymeim przyrzeczenie,
o którym dobrze wie, że nie jest w stanie dotrzymać go żaden człek podłego stanu.

(1 Księga Królewska 2)

Wątek jest bardzo klarowny i może służyć za dobry wzorzec porównawczy dla norm moralnych
obowiązujących za króla Ćwieczka z aktualnymi,
upowszechnianymi w tempie zadziwiająco ślamazarnym jak na zawrotną szybkość,
z jaką rozchodzą się dziś zarówno złe jak i dobre wieści.

Niezasłużona obelga to sprawa głęboko osobista i zawsze odczuwana bardzo dotkliwie,
niezależnie od tego, czy dotyczy zwykłego robotnika czy głowy państwa.

Warto jednak tu pamiętać, że obowiązek serdecznego (płynącego z wnętrza)
odpuszczenia grzechu fałszywego świadectwa przeciwko sobie jest, w świetle objawienia,
obowiązkiem kardynalnym wobec Chrystusa, bez względu na to,
czy zamierzamy czy nie zamierzamy domagać się niewygórowanego zadośćuczynienia,
co nam zwyczajnie, po ludzku, przysługuje - i od durnia i od mędrca.

Trudnością dla znakomitej większości oplutych i znieważanych dzisiaj śmiertelników spod znaku Jezusowej schedy
jest zresztą nie tyle przyjęcie powyższego za pewnik, ile raczej - z tego, co mi wiadomo -
- podążanie za fałszywym, a namiętnie propagowanym stereotypem prawdziwej pobożności,
wskutek czego odpuszczanie swoim winowajcom staje się rodzajem widowiskowego sportu,
a nie jedynym sposobem na to, by w ogóle móc ubiegać się o udział
w tych zawodach lekkoatletycznych, które miał na myśli Paweł, apostoł.

Chrześcijanie tak są bowiem przejęci własnym wyglądem, że nawet wybaczają, by poprawić sobie humor,
i często im się zdaje, że muszą kochać swoich krzywdzicieli namiętniej od Chrystusa,
co prędzej czy póżniej okazuje się być odstręczającą od wiary bystrzejszych parodią myśli i wielkości Galilejczyka.

Na szczęście, precyzja wymagań Mistrza ma i będzie mieć swój priorytet do końca tego świata,
czy się to komuś podoba czy nie.
Toteż każdemu, komu nie uda się odpuścić jakiemuś kołtunowi bądź wariatce
nawet bardzo dotkliwych i nieusprawiedliwionych niczym kalumni,
pozostanie w zasięgu ręki i głowy jedynie marzenie o świętości,
a i nie pomoże mu na Sądzie nawet najlepsza teoria zbawienia.

I osobiście, układ taki popieram, bo przecież trzeba jakoś odróżnić tych,
co lekką ręką puszczają w wieczną niepamięć kosztujące ich krocie krzywdy swoich bliźnich,
od tych, którzy wypisują kwity za swą wielkoduszność, miłosiernie odpuszczając... nadepnięcie sobie na odcisk.
I cieszę się, że w oczach mojego Sponsora ta różnica uchodzi za poważną - niechby i moim kosztem.

Podsumujmy zatem skromnie wnioski:

- Jak należy zachowac się, gdy ktoś Ci ubliża?...

- A no - ładniej od króla Dawida.


lazarz
lazarz
Użytkownik
 
Posty: 50
Dołączył(a): Wt mar 06, 2007 7:14 pm
Lokalizacja: Łódź

Postprzez hungry » Cz lip 30, 2009 6:59 am

lazarz proszę nie pisz post pod postem. Poza tym proszę i zachęcam abyś też używał opcji "quote" do cytowania? Będzie się wygodniej czytać Twoje posty gdy będą oddzielone cytaty od Twoich wypowiedzi.
hungry
Aktywny
 
Posty: 3272
Dołączył(a): Pt cze 11, 2004 3:42 pm

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Dyskusje i polemiki

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 29 gości

Wymiana:

pozdrawiamy

cron