Jeśli chodzi o niezależność, to jestem za jak najbardziej autonomią zborów. Ale autonomią dobrze rozumianą. Nie wyobrażam sobie, ze jadę do lubelskiego zboru (jakiejkolwiek denominacji) i krytykuję lub narzucam wizję pracy ewangelizacyjnej, etc. Zbór musi mieć autonomię, by móc reagować, szybko i skutecznie, by mógł, być wrażliwy na potrzeby lokalnej społecznosci (miejsckiej, wiejskiej), której służy niosąc ewangelię.
Ale jestem również za wspólnotowością. Tzn, wzajemnej odpowiedizalności za swoją formację duchową. Zbyt duża autonomia może doprowadzić do powstawania (lub przekształcania zborów) w sekty lub twory o ich charakterze. Wspólnota zborów moze być (powinna być) swego rodzaju zabezpieczeniem przed zwiedzeniem, szeroko rozumianym od moralności i etyki poprzez herezję, aż do wynaturzeń w sprawowaniu odpowiedzialności (władzy) starszych, w tym i pastora.
Oczywiście sam temat jest szerszy, czy uda nam sie stworzyć jakąś sensowna definicję (lub próbe) niezależności? Będzie łatwiej iść dalej w rozmowie.
Sam jakoś nie mam pomysłu jak to ugryźć, a razem z reguły jest łatwiej
pozdrówka