przez kuba84 » Pt lut 18, 2011 9:35 pm
To, że ktoś formalnie należy do Kościoła, jeszcze nie oznacza, że wierzy. W swoim sercu może pozostawać niewierzący. W cytowanym przeze mnie fragmencie Ewangelii z właśnie takim przypadkiem mamy do czynienia. Ale faktycznie, z czysto formalnej strony ten cytat odnosi się do braci w wierze.
W czasach wczesnochrześcijańskich niewierzących próbowano nie tyle upominać, co nawracać. W trzech ewangeliach synoptycznych jest brzmiące niemal identycznie zdanie, które Jezus powiedział do uczniów. W Mt 10,14 brzmi tak:
Gdyby was gdzie nie chciano przyjąć i nie chciano słuchać słów waszych, wychodząc z takiego domu albo miasta, strząśnijcie proch z nóg waszych!
W Mk 16,16 są zaś zapisane takie słowa zmartwychwstałego Chrystusa:
Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony.
Dziś w naszej kulturze ludzie są jednak w innej sytuacji. Wszyscy wiedzą o Nim, ale nie wszyscy w Niego wierzą. Wydaje mi się, że ci, co nie wierzą, potrzebują nie tyle napominania, co modlitwy. Zdarzają się przypadki prawdziwych nawróceń, ponieważ Bóg nie skreśla nawet tych, którzy wcześniej w swoim życiu nie raz się przeciw niemu sprzeniewierzyli - to wszystko niepojęta łaska Boga, łaska, na którą nikt z nas nie zasługuje. A nawrócenia wynikają moim zdaniem tylko z mocy, którą daje modlitwa czystych dusz. Co może dać samo napominanie niewierzących, skoro nie przekonuje ich historia o życiu, śmierci i Zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa? W naszej kulturze, opartej w końcu w znacznej mierze na chrześcijaństwie, wszyscy przecież dobrze znają tę historię. Uważam więc, że nie ma sensu napominać, ale oczywiście trzeba wiary w Chrystusa bronić, kiedy jest ona obiektem ataków osoby niewierzącej.
Ostatnio edytowano So kwi 16, 2011 1:45 pm przez
kuba84, łącznie edytowano 1 raz